Szaleństwo – w tym jest metoda

Szaleństwo – czy jest „przepis” na to, żeby zwariować?

Najlepiej zobrazuję Wam stany z pogranicza szaleństwa, posługując się przykładami filmów.

Weźmy taki “Dzień świra” Marka Koterskiego – sam tytuł zapowiada, że Adaś Miauczyński wkroczył w szaleństwo. Przypuszczam, że on sam mógłby jednak powiedzieć, jak bardzo się stara, żeby wszystko było normalnie. Zgodnie z jego słowami: “moja jest tylko racja, i to święta racja. Bo nawet jak jest Twoja, to moja jest mojsza niż Twojsza. Że właśnie moja racja jest najmojsza.”

Po co Adasiowi ta piętrowa konstrukcja, która zamiast spokoju przynosi lęk w każdej chwili dnia? Może tak bardzo się boi tego, że każde zdarzenie, każdy spotkany człowiek może wywołać w nim jakieś uczucia?

Szaleństwo – co w tym strasznego?

Czyż to nie straszne, że gdy uczucia do Ciebie przyjdą, to “siedzą i siedzą i nie można się nijak ich pozbyć, lub rozkazać, aby siedziały cicho” (to znowu Adaś Miauczyński)? Taki rodzaj urazy, że w ogóle mam uczucia jest charakterystyczny dla osób z zaburzeniem osobowości narcystycznej.

Mogę się też bać uczuć, kiedy nie daje się z nimi zrobić nic, żeby były bezpieczne – kiedy chciałbym, żeby były mniejsze, albo żeby się dało je odłożyć i podnieść w dowolnym momencie. Taka kontrola nad uczuciami pojawia się w nerwicy natręctw, na którą cierpi Miauczyński.

Zatem mamy gotowy przepis wypowiedziany słowami Adasia: jeśli chcesz przekroczyć granicę szaleństwa, to spróbuj kontrolować swoje uczucia lub pozbyć się ich, a wrócą do Ciebie spotęgowane po wielokroć.

Inny aspekt psychiki obrazuje film “Dzikie historie” Pedro Almodovara. Opowiada krótkie historie, które łączy jedno: mordercze fantazje, które każdy z nas może mieć. Pojawiają się, kiedy uczucia przekraczają granice wytrzymałości. Ręka do góry, kto nigdy w życiu nie chciał zabić, bo czuł się skrzywdzony czyimś postępowaniem. Film pokazuje te fantazje w bardzo konkretnych działaniach bohaterów.

Jaki to ma związek z szaleństwem?

Jeśli mielibyśmy realizować każdą fantazję i wszystkie uczucia, nasz świat przypominałby chaos zderzających się cząsteczek w środku słońca. To, co nam pomaga nie zwariować to świadomość, że uczucia są w nas i to od nas zależy, czy zmienimy je w konkretne realne działania. To nie uczucia są złe, tylko niektóre czyny będące ich następstwem.

Nie warto bać się swoich uczuć. Myślenie o nich może pomóc wybrać nam zachowanie, które będzie zgodne z nami, a którego jednocześnie nie będziemy musieli żałować.

Jeśli chcecie poczytać o tym, że można bać się lęku, zajrzyjcie do książki Oblicza lęku Fritza Riemanna, Wyd. WAM, Kraków 2005.

 

nerwica natręctw osobowość narcystyczna psychoterapia ursynów edward buzun
Napisał Edward Buzun

Zawiść – czym jest i jak sobie z nią radzić?

Zawiść – mimo, że nieprzyjemna – jest naturalnym ludzkim uczuciem, które przeżywa każdy z nas. Jeśli myślicie, że Was to nie dotyczy, pomyślcie o sytuacji, gdy sąsiad kupił sobie nowy samochód. Czy podniosło Wam to ciśnienie? Albo gdy koleżanka z pracy dostała awans, o którym Wy też marzycie, ale nie macie na to perspektyw? Przypuszczam, że znacie to uczucie nieprzyjemnego ukłucia, gdy zdajemy sobie sprawę, że ktoś posiada skarb, który i nam się śni. Niekiedy temu uczuciu towarzyszy pewna doza złorzeczących myśli w kierunku owego szczęściarza….

Ostatnio, w poczytnej serii książek dla dzieci znalazłam fragment tekstu, który mnie najpierw lekko zszokował. Kilkuletnia bohaterka, po upadku z roweru „troszeczkę się cieszyła, że również jej koleżance przydarzył się rowerowy upadek”. Najpierw się zdziwiłam, ale później pomyślałam, że zawiść jest naturalnym ludzkim uczuciem – niezależnie od płci czy wieku. Dobrze pokazuje to przykład dziewczynki z książki i dorosłego autora, spod którego pióra wyszedł ten tekst.

Nie zmienia to faktu, że zawiść to wstydliwe uczucie, czego i dowodem jest też i mój opisany powyżej szok („Ale jak to? Ten autor pisze o tym tak bez ogródek? Czego on uczy dzieci?”). Tak naprawdę nie musi nikogo uczyć, bo każdy z nas ma w sobie takie uczucia.  Czego się więc wstydzić? Zawiść, a raczej jej świadomość, jest bardzo krępująca. Musimy przyznać się przed sobą, że nienawidzimy kogoś za to, co ma i znieść upokorzenie, że my tego nie mamy. A nie lubimy myśleć o sobie, że moglibyśmy komuś źle życzyć – to kłóci się z naszym własnym obrazem jako ludzi dobrych. Jeszcze trudniej jest odczuć, że nie mamy czegoś, na czym tak bardzo nam zależy… To tylko niektóre powody, dla których często nie zdajemy sobie sprawy z uczucia zawiści.

Wszyscy od czasu do czasu przeżywamy zawiśćróżnimy się tylko ilością takich uczuć oraz ich świadomością. Gdy podejrzewamy, że nasze uczucia do kogoś są podszyte zawiścią, możemy coś z tym zrobić. Natomiast gdy tkwimy w błogiej nieświadomości, wtedy zaczyna się dziać…. Scenariuszy jest kilka.  Najprostszy to:

  • zabiorę ci, i ja będę miał, a Ty nie – znamy to dobrze z obserwacji małych dzieci, które nie przebierają w środkach ani czynach, by wyrwać drugiemu dziecku np. upragnioną zabawkę
  • zabiorę Ci i żadne z nas nie będzie miało, cierp tak jak ja! – ta wersja jest bardzo podobna do pierwszej, tylko w wykonaniu dorosłych. Dorośli raczej sobie nie wyrywają, ale tak dewaluują znienawidzonego szczęśliwca, że on i jego skarb stają się „godni pożałowania”. To działanie to odpowiednik podrapań i ugryzień, którymi dziecięcy wojownik o zabawkę raczył swojego kolegę. W dorosłej wersji wygląda to tak: „Ciekawe skąd sąsiad miał pieniądze na ten samochód?” – tu produkujemy serię nieprzychylnych wyobrażeń i w ten sposób szybko zamieniamy go ze  szczęśliwego posiadacza nowego samochodu w zwykłego „krętacza”!

Zawiść jest niszcząca i dla osoby, do której ją odnosimy (kto by chciał być nazywany krętaczem?), i dla nas samych. Dlaczego? Gdy wkracza zawiść, nieświadomie idealizujemy daną osobę, a siebie dewaluujemy. Wyobraźmy to sobie na przykładzie gry w karty. Powiedzmy, że mamy na stole 4 karty do gry. Karta nr 1 to nasze zalety, karta nr 2 to nasze wady, karta nr 3 to zalety osoby, której zawiścimy, a karta nr 4 to jej wady. W sposób nieświadomy dokonujemy takiego przetasowania, w którym nam przypadają w udziale dwie karty z wadami, a drugiej osobie dwie karty z zaletami! Tym okropnym rozdaniem pozbawiamy się większości naszych mocnych stron! Jesteśmy wtedy pod wpływem iluzji, w której nie możemy ani adekwatnie widzieć siebie, ani tej drugiej osoby. Nieźle to sobie ukartowaliśmy! Szkoda tylko, że nic o tym nie wiemy! Efekt jest natomiast łatwy do przewidzenia. Skoro ten ktoś ma wszystko, a my nic, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko tej osoby nienawidzić („Przecież mówiłem, że to krętacz!”).

Zdecydowanie zdrowiej jest zazdrościć. Ale jak odróżnić zazdrość od zawiści? Zazdrość rozwojowo wygląda tak: małe dziecko cieszy się pełnią zaangażowania matki. W pewnym momencie orientuje się, że matka nie tylko zajmuje się nim, ale również (“o zgrozo!”) starszym rodzeństwem oraz ojcem, z którym lubi spędzać czas. Po fali zazdrości o matkę i nienawiści w kierunku rywali, dziecko odkrywa, że ojciec – oprócz bycia okropnym typem, który zabiera nam matkę – jest również czułym opiekunem, z którym miło jest być. A rodzeństwo to ktoś, z kim można się w sumie całkiem nieźle bawić!

W zawiści atakujemy osobę. W zazdrości nie atakujemy osoby, o którą jesteśmy zazdrośni. Co więcej – odkrywamy nasze własne możliwości, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia, np. zdolność do wchodzenia w nowe (poza matką) relacje z innymi ludźmi!

Zawiść – jak sobie z nią radzić?

Wyobraźmy sobie teraz związek, w którym jeden z partnerów zarabia dużo więcej niż drugi. Ten, który zarabia mniej, może wybrać nienawidzenie lepiej zarabiającego partnera. Przejawem tego będzie chociażby rozliczanie go z tego, na co wydał pieniądze („na pewno na kolejne drogie perfumy dla siebie!„), żądanie, by dzielił się z nami wszystkimi swoimi zarobkami czy  wpędzanie go w poczucie winy.

Zarabiający mniej może też wybrać inną drogę, np. zacząć myśleć: „czy na pewno zarabiam za mało? co mogę zrobić, by zarabiać więcej, skoro chcę mieć więcej pieniędzy? czy w pracy wykorzystuję dobrze swój potencjał i swoje talenty, by mi w tym pomogły? Jak mogę uruchomić własne możliwości, by lepiej na mnie pracowały?” Próba odkopania własnego skarbca opłaci nam się dużo bardziej niż czyhanie na cudze bogactwo.

A co zrobić, jeśli nie da się niczego z siebie wykrzesać? Gdy np. ktoś marzy o tym, by efektownie tańczyć, a ma do tańca „dwie lewe nogi”? Ważne jest, by zadać sobie pytanie, czemu tak zależy nam na tym efektownym tańcu? Czemu nie możemy tańczyć po prostu, tak jak umiemy, czerpiąc przyjemność z muzyki i z ruchu? Albo czemu chcemy tańczyć w ogóle? Czy to lubimy? A co z innymi naszymi talentami? Czy je odkryliśmy? Czy umiemy docenić, że jesteśmy dobrzy w czym innym?

Czas na nowe rozdanie – takie, w którym każdy będzie grał własnymi kartami.

  • Szukajmy własnej mocy, badajmy jej ilość i rodzaj.
  • Korzystajmy z tego, co mamy w sobie fajnego,
  • Inspirujmy się również sukcesem tych, do których wcześniej odczuwaliśmy zawiść.

Przy pisaniu tego tekstu korzystałam z książki Nevilla Symingtona „Becoming a person through psychoanalysis” (Karnac Books, 2007, Londyn), a dokładniej z rozdziału XIX „Envy: a psychological analysis” oraz z książki Melani Klein “Zawiść i wdzięczność” (GWP, 2007, Gdańsk), rozdz. X “Zawiść i wdzięczność”.

Zdjęcie autorstwa Andre Hunter on Unsplash

 

zawiść jak sobie radzić psychoterapia ursynów Hanna Lisowska
Napisała Hanna Lisowska

Żałoba i niezakończona żałoba: stracić, nie tracąc siebie? (cz. 1)

Strata i żałoba są nierozłączną częścią życia. 

Żałoba to złożony proces, przez który każdy z nas przechodzi indywidualnie. Życie każdego z nas przeplatane jest różnymi doświadczeniami. Wchodzimy w nowe etapy życiowe, nawiązujemy nowe relacje, zdobywamy nowe umiejętności, jednym słowem zyskujemy. W życiu nieustannie też tracimy. Zdarza się nam strata pracy, sprawności i młodości, dzieci wyrastają. Jako rodzice przeżywamy „syndrom pustego gniazda”, tracimy bliskich.

Paradoksalnie jedną z pierwszych utrat są narodziny. Jest w tym akt życia, pojawienia się na świecie i jednocześnie utraty wewnętrznego środowiska matczynego. Akt narodzin sprawia, że dziecko i matka na poziomie fizycznym są oddzielnie.  Ale dla dziecka matka w pierwszych miesiącach życia nie istnieje jako oddzielna osoba. Ta umiejętność kształtuje się około 6. miesiąca życia. To ważny etap budowania u dziecka odrębności, między nim a światem zewnętrznym, nim a matką.  To czas rozwijania możliwości znoszenia nieobecności opiekuna, integrowania miłości i złości przeżywanej w stosunku do jednej osoby. Te osiągnięcia rozwojowe pomogą nam w dorosłości radzić sobie ze stratami.  Jeśli coś w tym czasie zakłóciło rozwój dziecka, to w życiu dorosłym straty mogą być  przeżywane bardziej boleśnie i długotrwale. To wszystko wpływa też na sposób w jaki przechodzimy później żałobę.

Czym właściwie jest żałoba i dlaczego wymaga czasu

Żałoba to naturalna reakcja na utratę bliskiej osoby.  Ta utrata sprawia, że świat staje się opustoszały, umniejszony. Jest trwającym przez pewien czas procesem radzenia sobie z brakiem. Wyobraźmy sobie, że tracimy osobę, z którą stworzyliśmy więź. Byliśmy zaangażowani w tę relację, ulokowaliśmy tam swoje pragnienia, miłość (libido). Gdy osoba już nie istnieje, psychika staje przed trudnym zadaniem wycofania miłości, zaangażowania. To wygaszanie budzi opór, bo człowiek niechętnie opuszcza swoje miłosne stanowisko. Dlatego w żałobie przeplatają się uczucia smutku z buntem, niezgodą. Ze złością na osobę, która odeszła. Żałoba jest procesem jakby” odrywania libido”,  wygaszania tej energii.  Uznania osoby za zmarłą a samemu pozostaniu przy życiu. Żałoba w końcu jest rozstaniem.

Przykład niezakłóconego przebiegu żałoby

Aby zrozumieć, jak może w sposób niezakłócony przebiegać żałoba, wyobraźmy sobie Panią M. – kobietę żywiołowa i energiczną. Ma w życiu wiele zainteresowań, ciekawą pasjonującą pracę, grono przyjaciół. Jednak po śmierci mamy stała się smutna, zamknięta, wycofana. Wszystko, co sprawiało dotychczas przyjemność, co było ciekawe, straciło swój koloryt. Pani M. stała się jakby nieobecna. Jej myśli były przy matce, wspominała, oglądała zdjęcia. Czuła się opuszczona, smutna i zła, że straciła kogoś tak bliskiego. Z czasem te bolesne uczucia jakby straciły na swojej mocy, a Pani M. poczuła chęć do życia.

Dlaczego nie niepokoimy się i nie dziwimy się temu, co przeżywała Pani M.? Bo przechodzi naturalnie proces żałoby.

Niezakończona żałoba – co się dzieje, kiedy ktoś nie może się rozstać?

Gdyby Pani M. nie dopuściła do siebie uczuć, mogłaby się tak wewnętrznie nie rozstać ze swoją mamą. Być może wtedy zanurzyłaby się w niekończącej się nostalgii, tęsknocie i smutku. W pewnym sensie nie mogłaby żyć swoim życiem – to właśnie jest niezakończona żałoba. Może zgłosiłaby się na psychoterapię, by sobie pomóc.

Zapraszam do kolejnego artykułu, w którym przybliżę problematykę depresyjną, w których utraty nie są takie konkretne jak w przypadku żałoby

Pisząc artykuł, korzystałam z pracy S. Freuda z 1917 r. „Żałoba i melancholia”
Przykład jest wymyślony, by zobrazować problematykę.

żałoba psychoterapia ursynów sylwia wieczorek
Napisała Sylwia Wieczorek

Rosan Harmens

Złość i miłość – czy mogą iść w parze?

Złość nie zawsze jest widoczna na pierwszy rzut oka. W tym tekście opiszę Wam, jak może uzewnętrznić się złość i czego może dotyczyć.

Czasem spotkamy osoby, które są przygnębione i wycofane z życia, choć nie straciły nikogo bliskiego. Patrząc stereotypowo, możemy pomyśleć „coś go / ją gryzie od środka, jest taki depresyjny / taka depresyjna„.

Ukryta złość, czyli przykład Pani Y

Wyobraźmy sobie Panią Y. Zdawać by się mogło, że zewnętrznie Pani Y ma w miarę ustabilizowane życie. Pracę, dom, męża. Ale jest przygnębiona, zniechęcona, apatyczna, cierpi na bezsenność. Gdy pytamy ją samą, „jak myślisz, co się dzieje?„, nie uzyskujemy jasnej odpowiedzi. Pani Y nie wie, dlaczego tak się czuje. Nikogo nie straciła, nikt nie umarł, a ona jest taka przygnębiona.

Odpowiedź jest ukryta. To, co się dzieje z Panią Y, jest nieświadomym procesem. Słyszymy od Pani Y szereg skarg i wyrzutów wobec siebie. Jest okropna, nieczuła, opuszczająca, chłodna . To niekończąca się lista najgorszych epitetów pod własnym adresem. Nie trzeba chyba dodawać, że Pani Y myśląc o sobie w taki sposób, przeżywa poczucie winy i spodziewa się krytyki.

Natura ludzka jest różna, mamy różne odsłony, doświadczamy różnych uczuć. Ale nie czujemy u Pani Y tej ambiwalencji, a głównie surowość wobec siebie. Co ciekawe, Pani Y siebie dewaluowała, zaś męża „wynosiła na piedestał”. Z czasem można by było odkryć, że wcale takim ideałem nie był. A zarzuty Pani Y wobec siebie były efektem jej złości wobec męża.

Złość a superego

Gdy ktoś nas zawiódł czy zranił, to naturalne uczucie to żal, złość na tą osobę. W depresji to się nie dzieje. Złość łączy się z instancją, którą każdy z nas ma. To „moralizujący”, nasze sumienie – w języku psychoanalizy nazwane superego. Pod wpływem złości, która się tak gromadzi, superego jest zasilane, staje się surowe i karzące. Zaczyna się srożyć przeciwko „ja”. To sprawia, że osoba czuje się wyjałowiona ze wszystkiego co dobre, pusta, nieatrakcyjna, tak jak Pani Y.

Wydaje się to trochę dziwne, że ktoś może się złościć na siebie, szkodzić sobie i jednocześnie przy tym trwać.  Są tu ukryte nieświadome korzyści. Gdy czujemy złość, możemy mieć lęk, że ona zagraża miłosnym uczuciom. Pani Y wycofała złość do siebie, próbując chronić relacje i miłosny związek ze swoim mężem przed rozczarowaniem, zawodem. W ten sposób chroniła dobry obraz swego męża. Nie chciała stracić tego idealnego wyobrażenia. Pani Y poczuła ulgę też dlatego, że nagromadzona w niej złość znalazła ujście. Na poziomie nieświadomym utożsamiła się z mężem – karząc siebie, karała również jego. Przy tych nieświadomych korzyściach są też wyraźne szkody, bo Pani Y też cierpiała.

Psychoterapia pomaga w uświadamianiu tego, co czujemy i dlaczego. Pomaga integrować i akceptować różne uczucia, różne strony siebie i innych. Dzięki temu świat staje się bardziej zrozumiały,  a relacje zdrowsze.

Pisząc artykuł korzystałam z pracy S. Freuda z 1917 r. „Żałoba i melancholia”.

Przykład jest wymyślony, aby zobrazować problematykę.

Pomagam w pogłębianiu refleksji i ciekawości siebie. Większa świadomość siebie i zrozumienie przyczyn trudności emocjonalnych stwarza możliwości do zmian. Zapraszam na psychoterapię indywidualną Sylwia Wieczorek
Napisała Sylwia Wieczorek.

Dayne Topkin

 

Świąteczne emocje pod lupą

Świąteczne emocje – dlaczego o nich mówimy? Święta nazwałabym czasem „podwójnie emocjonalnym”. Z jednej strony niosą ze sobą poruszenie i pewną magię. Wyjątkową atmosferę wzmagają świąteczne reklamy i nasze marzenia o tym, jaki to może być czas. Z drugiej strony święta prowokują wiele przeżyć, przed którymi w codziennym życiu intensywnie uciekamy.

Na co dzień rzucamy się w wir pracy lub obowiązków po to, by nie musieć myśleć o sobie ani przykrych uczuciach. W święta ten mechanizm obronny jest znacznie utrudniony. Nic dziwnego, że okres przedświąteczny jest terminem, w którym wiele osób zgłasza się na swoją pierwszą konsultację do terapeuty lub podejmuje decyzję o podjęciu psychoterapii.

Trudne świąteczne emocje – skąd się biorą? 

Święta to czas zatrzymania. Gdy już zatrzymamy się w przedświątecznym pędzie, gdy już nigdzie nie trzeba się spieszyć, wtedy dochodzą do nas przeróżne uczucia – również i te nieprzyjemne.

Ci, którzy odeszli

Właśnie w święta najbardziej odczuwamy brak osób, których już z nami nie ma z różnych powodów. Jest to często bardzo bolesna i bezlitosna konfrontacja z rzeczywistością. Gdy umiera ktoś bliski, możemy, nie godząc się na utratę, uciec się do zaprzeczenia. Wymazujemy ten fakt i uczucia ze świadomości. Próbujemy nie myśleć o tej stracie albo fantazjować, że bliski wyjechał gdzieś daleko. W święta trudno podtrzymać tę iluzję. Gdy ukochana osoba nie zasiada z nami przy wigilijnym stole, wtedy naprawdę czujemy jej brak…

Świeżo po rozstaniu

Gdy związek, w którym byliśmy, rozpadł się, w święta możemy czuć ponowny zalew różnych emocji związanych z rozstaniem. Obudzą się w nas, gdy zjawimy się na wigilijnej kolacji „w innym składzie” niż zwykle. Odnajdziemy te emocje we wzroku świętujących z nami bliskich, dla których ta zmiana też będzie odczuwalna.
Gdy mamy dzieci, często dochodzą dylematy, z którym z nas, jako partnerów, dzieci mają spędzić święta. Gdy są z nami, możemy czuć ich rozdarcie, gdy ich nie ma, zmiana robi się niezaprzeczalna. Nawet jeśli do rozstania doszło z naszej inicjatywy, czas świąteczny konfrontuje z tą zmianą. Ta zmiana to konieczność odżałowania utraty marzeń, jakie kiedyś mieliśmy o związku. Musimy uporać się z tym, że sprawy nie poszły dobrze. Stajemy przed koniecznością przedefiniowania tego, kim teraz jesteśmy i dokąd zmierzamy.

Życzenia dające do myślenia

Życzenia, które składają nam bliscy, sprzyjają refleksji nad tym, w jakim miejscu w życiu teraz jesteśmy, a w jakim chcielibyśmy być.
Nasze życzenia składane innym prowokują do podsumowań, kim dla nas jest ta osoba i jak czujemy się w jej towarzystwie. Niekiedy łapiemy się na tym, (albo i nie!) i w porę gryziemy w język, by życzenia dla innych nie były życzeniową wersją tego, jak chcemy by ci inni zmienili się dla nas.

Blisko czy daleko?

W święta możemy też dobrze poczuć, czy mamy o czym ze sobą nawzajem rozmawiać przy stole. Jak dużo mówimy innym o sobie, jak blisko dopuszczamy ich do siebie? Czy rozmawiamy tylko o tym, co się wydarzyło, najlepiej w polityce, a nie w naszym życiu, czy jednak jesteśmy w stanie zdobyć się na odwagę i mówić o tym, jak się czujemy?

Trudno uciec od porównań

Czas świąt to również czas konfrontacji z trudnymi uczuciami rywalizacyjnymi. Często porównujemy się z rodzeństwem, kuzynostwem, sprawdzamy, gdzie my, a gdzie oni są w życiu, jak plasujemy się na ich tle. Rodzina może dodatkowo wzniecać taką rywalizację.

Powrót starych zachowań

Na święta przyjeżdżamy do rodziny jako dorośli ludzie. Co ciekawe – przez to, że spotykamy się wtedy z rodzicami czy innymi ważnymi osobami z naszej przeszłości, nagle reflektujemy się, że reagujemy z pozycji dziecka czy nastolatka, którym kiedyś byliśmy. Ożywają w nas nasze dziecięce stany sprzed lat. Niekiedy przyczyniają się do nich reakcje rodziców, którzy niespodziewanie traktują nas tak, jakbyśmy nigdy nie wyprowadzili się z domu.

Żale z przeszłości

W święta możemy nie spotykać się – z własnego wyboru – z bliską nam rodziną, np. z rodzicami, z którymi kontakty są dla nas zbyt bolesne. Mimo, że czujemy się na tyle dorośli, by wybrać z kim chcemy spędzić święta, żale z przeszłości mogą ponownie dojść do głosu.

Dziecięca radość

Niektórzy z nas cieszą się na święta. Odżywają w nich wtedy dobre wspomnienia z czasu, kiedy sami byli dziećmi. Jako dorośli próbują podtrzymać różne tradycje, które kultywowano w ich rodzinnym domu po to, by odtworzyć w sobie ten radosny stan sprzed lat.

Święta to czas niejednoznaczny. Świąteczne emocje to wewnętrzne radości i trudy, a także ambiwalencja.

Życzymy – Wam i sobie – abyśmy jako dorośli zatroszczyli się w tym czasie dobrze o samych siebie. Wtedy świąteczne emocje mają szanse się ustabilizować, a nasze „wewnętrzne dzieci” będą czuć więcej radości i przyjemności w tym świątecznym okresie. Wszystkiego dobrego!

 

świąteczne emocje psychoterapia ursynów Hanna Lisowska
Napisała Hanna Lisowska

Ideał – inspiracja czy hamulec?

Ideał pojawia się w naszym życiu jako siła napędowa lub coś, co spowalnia działanie. Stale doświadczamy nowych sytuacji, zdobywamy nowe umiejętności czy wchodzimy w nowe role życiowe. Ambicje połączone z pragnieniami są tą siłą, dzięki której dążymy do osiągania wyznaczonych celów.

W procesie rozwoju i uczenia się każdy z nas ma swoje wewnętrzne aspiracje, standardy, którymi się kieruje. Skąd się one biorą?

Gdy byliśmy dziećmi, pewne wymagania stawiali nam rodzice. Bez ich oczekiwań i granic nasz rozwój byłby zahamowany. Jako dorośli sami wytyczamy sobie cele. Mamy wewnętrzne wyobrażenie tego, kim chcemy być, co chcemy osiągnąć. W teoriach psychoanalitycznych te wyobrażenia nazwane są ideałem ego, idealnym ja.

Możemy zauważać pewne rozbieżności między tymi idealnymi wyobrażeniami a tym jacy jesteśmy czy jak wykonujemy daną czynność. Jeśli je akceptujemy, odczuwamy w sobie większą wewnętrzną swobodę i akceptację popełnianych błędów. Działania mogą wtedy wzbudzać naszą ciekawość, sprawiać przyjemność, rozbudzać nasze twórcze pokłady. Co się dzieje, jeśli nie ma w nas tej akceptacji? Jeśli chcemy przeskoczyć tę poprzeczkę, którą sami sobie ustawiliśmy?

Ideał – gdy chcemy go osiągnąć za wszelką cenę

W filmie  pt. „Czarny Łabędź” Darrena Aronofsky’ego poznajemy dramatyczny los bohaterki. To Nina – baletnica owładnięta wizją sukcesu i perfekcji, która płaci za to olbrzymią cenę. Nina mieszka z apodyktyczną mamą i ma jedno marzenie – chce być perfekcyjna. To pragnienie kieruje jej każdym krokiem do tego stopnia, że zatraca się w tańcu, utożsamiając się z graną postacią. Jest w stanie zrobić wszystko dla chwili bycia doskonałą. W jednym z wywiadów reżyser filmu mówi: „Z obsesji pączkuje geniusz, ale też szaleństwo”.Postać bohaterki ilustruje, co dzieje się w wewnętrznym świecie osób, które dążą do perfekcjonizmu. Taniec, który może kojarzyć się z wolnością, swobodą, ekspresją, przyjemnością, staje się chorobliwą obsesją, narzucającą presję i przynoszącą ból.

U osób, które za wszelką cenę dążą do doskonałości, rozgrywa się podobny dramat. Wysoko ustawiona poprzeczka sprawia, że nie mogą czerpać radości z tego co robią – są napięci i sfrustrowani.  Ciągle towarzyszy im ideał i pod jego presją poprawiają to, co zrobili. Wysokie standardy sprawiają, że nie potrafią docenić siebie, umniejszają swoje sukcesy. W skrajnych przypadkach wygrane są potrzebne, by uciszyć wewnętrzny głos krytyki i niezadowolenia z siebie. Sukcesy są wtedy pewnym azylem, chwilą oddechu od nakładanej sobie presji. Przegrane, potknięcia, porażki, rujnują ich świat wewnętrzny. Obawiając się błędu są zahamowani, odkładają na później zadania albo je ciągle poprawiają.  Ten bardzo surowy aspekt siebie i wyśrubowane oczekiwania często umiejscawiają w innych. To sprawia, że mogą czuć się jak w szachu. Z lęku przed krytyką wewnętrzną i zewnętrzną wycofują się do swej enklawy, często popadając w depresję.

Dlaczego dążymy do ideału?

Można zadać pytanie – dlaczego jedne osoby są bardziej surowe wobec siebieTo, jacy jesteśmy, jest pochodną wielu czynników. Rodzimy się z pewnym „wyposażeniem” temperamentu.  Nasza osobowość kształtowana jest również poprzez relacje z drugim człowiekiem. Największy wpływ na nas miały relacje z bliskimi. Rzutuje na nas to, co myśleli o nas rodzice, jak się wobec nas zachowywali, jakie mieli oczekiwania.

W teoriach psychoanalitycznych jako pierwszy zwrócił na to uwagę Zygmunt Freud. Wyodrębnił w strukturze osobowości trzy instancje. Jedna z nich to id  – zakorzeniona najgłębiej nieświadoma sfera psychiki, rodzaj zbiornika energii psychicznej i popędów. Druga to ego (ja), odpowiadająca za nasze realistyczne myślenie, odraczająca natychmiastową chęć zaspokojenie potrzeb. Można powiedzieć, że ego stopuje nasze id, szuka kompromisu między id a trzecią instancją, czyli superego.

Superego kształtuje się najpóźniej i jest pochodną wychowania. Pośrednikiem między kulturą a psychiką dziecka są jego rodzice. Przekazują dziecku wartości, normy, ideały, karzą i nagradzają. W toku wychowania dziecko uwewnętrznia te przekazy. Tworzy się „wewnętrzny cenzor” – instancja moralna, sumienie, a także „idealne ja”. To właśnie superego napiera na naszą psychikę, aby osiągnąć ideał.

Superego jest nam bardzo potrzebne – pomaga w ustanawianiu granic czy wartości. Gdy jednak jest bardzo surowe, apodyktyczne, zamiast być strażnikiem, staje się „wewnętrznym dręczycielem”.

Jednym z celów psychoterapii jest pomoc, by tego „dręczyciela” nieco odsunąć lub by złagodniał. Terapeuta pomaga inaczej spojrzeć na idealistyczne wyobrażenia pacjenta o samym sobie. Ta – dla wielu bolesna – świadomość, że nie jesteśmy doskonali, może przynieść ulgę. Wedy jest szansa na to, że w miejsce krytyki pojawi się szacunek i uznanie siebie jako wystarczająco dobrego.

 

Do stworzenia wpisu wykorzystałam artykuł „Psychologia Nieświadomości” Z. Freuda

ideał psychoterapia ursynów
Napisała Sylwia Wieczorek.

Dayne Topkin